Don Giovanni w Warszawskiej Operze Kameralnej w reżyserii Michała Znanieckiego jest siódmą operą Mozartowską wystawioną pod dyrekcją Alicji Węgorzewskiej. Po objęciu przez nią kierownictwa tej sceny w październiku 2016 r., w każdym sezonie była co najmniej jedna premiera. Obecnie w repertuarze WOK są wszystkie najważniejsze opery Mozarta. Don Giovanni dopełnił triadę arcydzieł do librett Lorenza da Ponte. Na afiszu są także: Czarodziejski flet, Uprowadzenie z seraju, Łaskawość Tytusa i Idomeneo król Krety.
W Warszawskiej Operze Kameralnej pierwszy akt umieścił w starożytnej łaźni rzymskiej, gdzie seks był na porządku dziennym. Rafał Olbiński, współtwórca scenografii, zdradza w „WOK Magazine”, że natchnieniem dla obu panów były filmy Satyricon Felliniego i Kaligula Tinto Brassa. Ten drugi sfinansował (czytaj: miał wpływ na jego kształt) Bob Guccione – wydawca amerykańskiego magazynu erotycznego dla mężczyzn.
Rekwizyty i kostiumy (śpiewaków ubrał Znaniecki) mogą budzić także skojarzenia ze współczesnym gabinetem odnowy biologicznej albo aquaparkiem. Jednym słowem, szok. Jednak w miarę trwania spektaklu (w moim przypadku przynajmniej tak było) oszołomienie szybko mija. Zaczęłam kupować te szalone pomysły i odlotowe kostiumy. A po przedstawieniu wychodziłam z podziwem.
W odróżnieniu od inscenizacji krakowskiej, łamiącej stereotypowe postrzeganie Don Giovanniego jako uwodziciela, na scenie Warszawskiej Opery Kameralnej roi się od kobiet kusicielek. A ich wdzięki nie są Don Giovanniemu obojętne. W projekcjach autorstwa Rafała Olbińskiego buzują emocje i podświadomość tytułowego bohatera.
Pierwszy akt w tej koncepcji to młodość, witalność, wiara, że wszystko jest możliwe. Drugi ukazuje kres życia; to, co się może stać – i często staje – z pięknymi planami i marzeniami. Nie jest to duże odstępstwo od oryginału. U Mozarta i da Ponte historia Don Giovanniego jest również zaprawiona goryczą, a przesłanie podobne.
Michał Znaniecki znany jest z tego, że sypie pomysłami jak z rękawa. Jeżeli je selekcjonuje – wtedy wygrywa. W Don Giovannim w Warszawskiej Operze Kameralnej nie „przedobrzył”. Mam zastrzeżenia do obecności najwyżej dwóch scen, zwłaszcza do tańca na rurze, który dla mnie jest już przesadą, choć muszę z uznaniem przyznać, że obie tancerki są nadzwyczajnie gibkie.
Mnie się to przedstawienie podoba. Jest ono czymś więcej niż najnowszą premierą w teatrze. To wydarzenie!
Wesele Figara w Warszawskiej Operze Kameralnej
Czarodziejski flet w Warszawskiej Operze Kameralnej