Czarna maska Teatr Wielki – Opera Narodowa – recenzja

Czarna maska Teatr Wielki – Opera Narodowa – recenzja

Krzysztof Penderecki Czarna maska
Premiera w Teatrze Wielkim – Operze Narodowej, w partnerstwie z festiwalem Eufonie, 22 listopada 2024
Reżyseria – David Pountney
Dyrygent – Bassem Akiki

Na osnowę literacką Krzysztof Penderecki wybrał katastroficzną, jednoaktową sztukę Czarna maska, noblisty Gerharta Hauptmanna. Kompozytor opracował libretto razem z Harrym Kupferem – reżyserem prapremiery, która odbyła się na Festiwalu w Salzburgu w 1986 r.

Czarna maska w Teatrze Wielkim – Operze Narodowej. Wojciech Parchem – Burmistrz. Fot. Krzysztof Bieliński

Czarna maska w Teatrze Wielkim – Operze Narodowej, listopad 2024
Wojciech Parchem – Burmistrz. Fot. Krzysztof Bieliński
Akcja Czarnej maski trwa tylko jedno karnawałowe popołudnie w domu burmistrza miasta Bolkenhain (dzisiejszego Bolkowa na Dolnym Śląsku) po zakończeniu wojny trzydziestoletniej, toczonej na tle konfliktów religijnych. Pan domu zaprasza na przyjęcie kilkanaścioro przedstawicieli różnych wyznań. Jak w pierwszorzędnym kryminale, grupa nieznających się wcześniej osób, o różnych przekonaniach, spotyka się w odosobnionym miejscu. I z powodu nieoczekiwanego zagrożenia z zewnątrz, jest na siebie zdana.
Centralną postacią jest Pani domu skrywająca mroczną tajemnicę, którą zaczyna wyjawiać po wizycie nieproszonego gościa, przybywającego w czarnej masce. Od jego pojawienia się, wydarzenia zmierzają po równi pochyłej do tragicznego finału.

David Poutney – reżyser omawianej inscenizacji odżegnuje się od historycznego tła. W jego ujęciu, jest to sytuacja mogąca zdarzać się w każdym czasie, również współcześnie. Podkreślają to ponadczasowe kostiumy, zaprojektowane przez mieszkającą w Londynie kostiumografkę rumuńską.

Śmiałym pomysłem inscenizacyjnym jest pokazywanie nieproszonego gościa całkowicie nagiego (w tym przedstawieniu to rola niema) wyłącznie w wielkoformatowych projekcjach. Zgodnie z librettem to człowiek ciemnoskóry. Do nagrania zaproszono francusko-kameruńskiego aktora, notabene bardzo przystojnego. I jak podaje broszura z obsadą – osobę wielu talentów, również reżysera i scenarzystę z filologicznym i psychologicznym wykształceniem. Ten pomysł daje różne pola do interpretacji, ale jest ryzykowny. Ukazanie człowieka czarnego jako figury złego nie tylko kłóci się z poprawnością polityczną. Widz oprócz tego, co podpowiadają mu jego wrażliwość i doświadczenie, widzi także to, co chce zobaczyć…

Obsadę, poza tą jedną wymienioną wyżej rolą, tworzą polscy śpiewacy. Najbardziej efektowną wokalnie i stwarzającą warunki do interesującej kreacji aktorskiej, a zarazem karkołomną technicznie w sensie śpiewaczym jest partia Burmistrzowej. Natalia Rubiś jest znakomita w tej roli. Perfekcyjna wokalnie, przekonująca aktorsko, nadzwyczaj wytrzymała kondycyjnie w wyczerpujących fizycznie kilkunastominutowych operowych monologach. Wybitna kreacja!
Z męskiej obsady, z wielką przyjemnością słuchałam Wojtka GierlachaRemigiusza Łukomskiego. Obdarzeni pięknymi, nośnymi basami najlepiej poradzili sobie z niedoskonałą akustyką warszawskiego Wielkiego. Z każdego miejsca sceny było ich dobrze słychać, co świadczy też o umiejętnym operowaniu głosem.

Czarna maska w Teatrze Wielkim – Operze Narodowej. Natalia Rubiś z jednym z tancerzy. Fot. Krzysztof Bieliński

Natalia Rubiś rewelacyjnie zagrała główną rolę kobiecą.
Fot. Krzysztof Bieliński

Aktorsko w męskiej obsadzie wyróżniał się niezawodny w tym względzie Mateusz Zajdel, grający wybitnego kompozytora o libertyńskich przekonaniach. Generalnie, cała szesnastoosobowa obsada jest trafiona.

Muzycznie Czarna maska, którą Krzysztof Penderecki uważał za swoją najlepszą operę, jest bardzo interesująca. W partyturze na czoło wysuwa się rytm. I to on charakteryzuje postaci dramatu. Penderecki rozbudował w tej operze tradycyjną sekcję perkusyjną do dziewięciu instrumentów z kołatkami, roto-motem, trzema tam-tamami i ksylofonem włącznie. Zastosowana obficie chromatyka wzmaga nastrój zbliżającej się apokalipsy.

Scena finałowa Czarnej maski w reżyserii Davida Pountneya w Teatrze Wielkim – Operze Narodowej. Fot. Krzysztof Bieliński

 

Warto też nadstawiać ucha na zapożyczenia cudzej muzyki i autocytaty. Penderecki włączył do Czarnej maski melodię kuranta z dzwonnicy Nieuwe Kerk w Amsterdamie, jeden z chorałów Bacha i oryginalną, XVII-wieczną śląską muzykę karnawałową kompozytora działającego na Dolnym Śląsku, niedaleko miejsc, z którymi był związany Hauptmann.
Kiedy w libretcie jest mowa o nowym utworze kompozytora libertyna, zatytułowanym Te Deum, pojawia się cytat z Te Deum Pendereckiego. A w finale Czarnej maski – fragmenty Dies irae (centralnej części Polskiego requiem Pendereckiego) jako preludium do kończącego „Maskę” danse macabre.

Zmienione przez autorów libretta zakończenie jest o wiele bardziej dramatyczne niż w sztuce Hauptmanna. Wymowa Czarnej maski przeraża, dziś bodaj jeszcze mocniej niż podczas prapremiery trzydzieści osiem lat temu. Uderza podobieństwo do wydarzeń, których jesteśmy świadkami współcześnie. Historia nie powtarza się 1:1, ale lubi analogie.

Segregator Aliny Ert-Eberdt

realizacja: estinet.pl