Bulion i inne i inne namiętności. Nagroda za najlepszą reżyserię na 77. MFF w Cannes (2024).
Reżyseria Trần Anh Hùng. Scenariusz Reżysera, zainspirowany gastronomicznymi przewodnikami Marcela Rouffa i postacią Anthelme’a Brillata-Savarina, autora Fizjologii smaku.
W rolach głównych Juliette Binoche i Benoît Magimel.
Fama głosi, że bohaterowie Bulionu i innych namiętności – doskonała kucharka i wymagający smakosz – wyrażają uczucia za pośrednictwem potraw, które razem przyrządzają. Już samo to brzmi bardzo zachęcająco. A to dopiero początek zapowiedzi niezwykłości tego nagrodzonego w Cannes za reżyserię filmu, którego bohaterowie we wspólnych scenach głównie gotują. Konsultantem pilnującym przyrządzania potraw lege artis, był stale obecny na planie znany i ceniony francuski restaurator Pierre Gagnaire.
Bulion z tytułu to pot-au-feu – powszechnie jadane w całej Francji, ale mające różne odmiany regionalne, danie z wolno gotowanych najrozmaitszych mięs z warzywami. Wiele czynności na ekranie odbywa się w czasie rzeczywistym. Juliette Binoche i Benoît Magimel, którzy nie stronią od gotowania prywatnie, wiedzieli jak chwytać za duże noże i tasaki, jak siekać, odlewać, przecedzać itp. Odgłosy odkładanych akcesoriów kuchennych okazały się tak ciekawe, że ścieżka dźwiękowa stała się zbędna. Pieprzu dodaje jeszcze fakt, że Binoche i Magimel byli niegdyś parą, więc i coś z autentycznych uczuć przedostało się do filmu.
W moim odbiorze film, który powstał, nie oddaje jednak zapowiadanej nadzwyczajności. Powodem są mielizny scenariusza. Poza poznaniem kolejnych etapów gotowania pot-au-feu, nie wiadomo, o co w tej całej historii chodzi. Na przykład, już na początku filmu zostaje wprowadzona postać dziewczynki bezbłędnie rozpoznającej poszczególne smaki w potrawach, które są doprawione wieloma przyprawami. Ale na tym koniec. Ani ta mała, ani jej niespotykane zdolności nie odgrywają znaczącej roli w tej opowieści. Bohaterka grana przez Binoche, ni stąd ni zowąd zaczyna się źle czuć. Jej stan zdrowia pogarsza się. I do końca nie wiadomo, co chciał reżyser osiągnąć takim, a nie innym zakończeniem tego wątku. Zwłaszcza w zestawieniu z promocyjnymi opisami Bulionu, wychwalającymi znaczenie sensualności w przygotowywaniu jedzenia i zapewnieniami, że widz w trakcie oglądania poczuje jego smaki i aromaty. Zaś sam reżyser pół żartem, pół serio ostrzega, żeby nie przychodzić na seans z pustym żołądkiem.
A ja ostrzegam niejedzących mięsa, jak również ograniczających jego spożycie (do których sama od pewnego czasu dołączyłam), że nie jeden raz się wzdrygną, gdy z ekranu zaczną padać składniki pot-au-feu, na przykład grzebienie kogucie. Poza bulionem, Binoche i Magimel przyrządzają także inne „rarytasy” m.in. grasicę cielęcą czy szpik z jesiotra. Zajadają ortolany, które spożywa się z wnętrznościami i kośćmi.
Ale żeby oddać sprawiedliwość reżyserowi i wspomnianemu konsultantowi, francuskiemu mistrzowi sztuki kulinarnej, w Bulionie i innych namiętnościach pojawiają się też smakowite desery i trunki.
Niezależnie od preferencji jedzeniowych, na niekorzyść filmu bezsprzecznie przemawia to, że widz już od połowy trwającego 135 minut seansu, zaczyna spoglądać na zegarek, nie mogąc doczekać się już końca.